Już dawno wróciliśmy z Hiszpanii, bo byliśmy tam przecież na przełomie kwietnia i maja (o czym wiecie, jeśli zaglądacie na mój Instagram), a ja nie zmobilizowałam się, aby Wam o tym wcześniej opowiedzieć. Ale może to nie jest źle, bo teraz z perspektywy chciałabym podzielić się z Wami przemyśleniami na temat wyjazdu.
Co się nam sprawdziło, a co nie. Gdzie byliśmy – bo nie był to taki zwykły wyjazd stacjonarny – lecz tym razem zaplanowaliśmy podróż po różnych miejscach i uważam że było to bardzo udane posunięcie!
Mimo, że jesteśmy z Krakowa, polecieliśmy z Warszawy do Barcelony. I pomijając dramatycznie wczesną godzinę wylotu manewr taki ma ten urok, że lotnisko Okęcie (skąd jest wylot) jest w mieście i dojazd taksówką jest żadnym problemem i też żadnym kosztem. Ta dramatyczna poranna godzina wylotu miała z kolei tę zaletę, że zupełnie przyjemnie wcześnie wylądowaliśmy w Barcelonie i mieliśmy przed sobą cały dzień!
Nie zatrzymywaliśmy się jednak w Barcelonie, bo byliśmy tam już kilka razy. Naszym pierwszym przystankiem w podróży po Hiszpani była Tarragona. Miasto oddalone od Barcelony o około 100 km. Nad morzem. Oczywiście piękne, jak wszystkie miasta, o które dawno temu otarli się Rzymianie. Te po-rzymskie zabytki kojarzą mi się zawsze z „Piknikiem na skraju drogi” Strugackich.
Idąc dalej nomenklaturą wojskową – jako bazę na nocleg wybraliśmy położony w samym centrum hotel Lauria. Już dawno temu przestaliśmy popełniać błąd wybierania tańszych miejscówek daleko od centrum. Nie sprawdzało się zupełnie! Wystarczy pomyśleć o kosztach taksówki po kolacji. Więc .. wtedy, pod koniec kwietnia, dwuosobowy pokój w hotelu „na rynku” kosztował nas trochę ponad 400 zł. Drugim ważnym elementem jest oczywiście parking. W tym wypadku był on pod tarragońską Ramblą, więc prawie na miejscu. Doba parkowania kosztowała nas chyba kilkanaście euro. Warto wcześniej sprawdzić, czy na takich miejskich parkingach hotel nie ma tańszych miejscówek dla swoich gości.
Hotel położony jest w na granicy zabytkowej dzielnicy miasta. Hotel Lauria ma przepiękny hol główny, w którym robiliśmy oczywiście zdjęcia. Nowiusieńkie pokoje bez specjalnego charakteru, ale też bez zarzutu, były nowej części budynku. To połączenie starego z nowym dało mi oczywiście pretekst do naigrawania się z naszego krakowskiego konserwatora zabytków, który – jak mi się wydaje – prędzej dopuści do zrujnowania budynku, niż do jego sensowej przebudowy.
garnitur i bluzka – Emoi
szpilki – Kaniowski
torebka – Fabiola
Kolejny temat hotelowy to śniadania! Raczej ich nie bierzemy, chyba że jesteśmy na jakimś końcu świata. Bo przeważnie, tak jak w przypadku pobytu w Tarragonie – wystarczy wyjść na ulicę, aby w zasięgu wzoru znaleźć kilka kafejek ze śniadaniami. A cena takiego śniadanka to połowa hotelowej stawki. No i kawa bez porównania lepsza!
Tarragona przywitała nas … deszczem i zimnem. Szok i niedowierzanie!
A poza niekorzystną aurą – dniem Świętego Jerzego, kiedy to kobiety dają facetom książki, a oni im róże!
Pogoda nie przeszkodziła nam poplątać się po mieście, zjeść coś dobrego i wypić winko w knajpce. A nawet pomogła, bo schowaliśmy się tam właśnie przed deszczem.
Następny dzień był już pięknie słoneczny, tak jak oczekiwaliśmy od Hiszpanii.
Nie liczcie, że opiszę Wam zabytki Tarragony Nie zwiedzamy miast w klasycznym rozumieniu tego słowa. Uznaliśmy nawet, że do niektórych miast powinniśmy wracać i brać hotel w innej dzielnicy, żeby mieć szansę poznać inne fragmenty miasta!
fotki Walduś oczywiście!
Chyba, że jakieś moje z telefonu